Jest w magistrackich archiwach taki dokument, który powstał na wypadek „ekstremalnych warunków pogodowych, grożących paraliżem miasta”. No jakież to mogą być ekstrema? Wiadomo: deszcz, śnieg, wiatr, mróz. Przecież całe lato grzeje, plus 30 stopni jak nie więcej, słońce pali, człowiek szuka cienia, żeby się ochłodzić, przyzwyczaja się, aż tu nagle jesień, zima i łup! minus 20 stopni i zaczyna sypać białym puchem. Nagłe załamanie pogody raptem kilka miesięcy po Matki Bożej Zielnej bez wątpienia bywa szokiem i wymaga specjalnego potraktowania.
Tak się składa, że dokument został odbezpieczony i uruchomiony po ostatnich opadach śniegu. Bardzo ciekawa jest jego zawartość. Z merytorycznego punktu widzenia jest w nim opis, co kto ma robić na wypadek armagedonu. Wymienię skrótowo wszystkie punkty, które są konkretnymi czynnościami. Proszę, poprawcie mnie, ale czy przypadkiem nie jest to spis typowych, zimowych zachowań władz, które wyobrażamy sobie, że powinny być realizowane bez ogłaszania specjalnego święta?
Miejskie Centrum Zarządzania Kryzysowego (MCZK) przygotowuje i rozprowadza komunikaty pogodowe, zbiera informacja o posiadanym i używanym sprzęcie, obserwuje przez kamery co dzieje się na skrzyżowaniach, żeby wiedzieć, czy nie trzeba gdzieś konkretnie zadziałać, tworzy raporty i informuje mieszkańców o sytuacji przez zespół prasowy.
Komenda Policji i Straż Miejska prowadzą nadzór nad skrzyżowaniami, sprawdzają przejezdność ulic (w praktyce wsiadają w samochód i jeżdżą po mieście) i jeśli jest potrzeba to reagują – dzwonią, żeby zawołać traktor z piaskiem, pług, albo żeby wyłączyć sygnalizację. Pomagają w komunikacji pojazdom ratowniczym oraz jednostkom odśnieżającym i posypującym. Straż Miejska ma jeszcze sprawdzać, na ile zgłoszenia utrudnień są uzasadnione. Powinna także kontrolować właścicieli posesji, czy odśnieżyli swój rewir i obtłukli sople z dachów.
Straż Pożarna na dźwięk rogu zagłady przygotowuje się do usuwania unieruchomionych pojazdów z dróg, no chyba że ma inne zadania ratunkowe, to wtedy nie.
Urząd Miejski dyryguje firmami odpowiedzialnymi za usuwanie śniegu, żeby wiedzieli, gdzie trzeba interweniować, a także redaguje prognozę pogody i przekazuje innym uczestnikom.
Każda z wymienionych grup musi tworzyć meldunki, przynajmniej niektóre na piśmie.
Dokument był napisany dekadę temu. Od tamtej pory prognozę pogody każdy ma w kieszeni. Wyciąga, smyra palcem i wie, czy będzie padało, ile, z jak wysoka, czy mokrym czy suchym i do kiedy. Kwestia jednorazowego dogadania się, która pogodynka jest zaufana. Znacznie zmalała potrzeba ślęczenia i rozsyłania prognoz z kwatery głównej MCZK. Wydaje mi się również, że znajomość stanu bieżącego jest czymś zwykłym, bez czego nie sposób czymkolwiek zarządzać. Bo co w takim razie dzieje się bez powołania ciała kryzysowego? Nie wiedzą wtedy o niczym? Nie reagują?
Jest też w papierach zaszyty aspekt patologiczny. Otóż w momencie ogłoszenia sytuacji wyjątkowej „ekstremalnych warunków pogodowych” firmy oczyszczające pozbywają się części odpowiedzialności. Od tej chwili to prezydent decyduje, gdzie skierować piaskarki. Nie dyrekcja tych firm oraz ich wewnętrzne procedury. One mają tylko wykonać polecenia. Czy słuszne, czy nie. Za całokształt przestają odpowiadać. Na ile biuro jest w stanie być skuteczniejsze od prywatnej firmy, mam wyrobione zdanie i nie jest ono pochlebne dla biur. Wspólna akcja działa zapewne dlatego, że ci, co są najwyżej, nie za bardzo ingerują, a ci co najniżej, nie przejmują się do końca imaginowanym sprawstwem wierchuszki, tylko robią swoje. Wydaje mi się, że w praktyce MCZK oznacza wspólne spotkania raz lub dwa dziennie, podczas których poszczególne służby referują, co przez ostatnie godziny zrobiły, żeby prezydent mógł powiedzieć mediom, że wszyscy są zmobilizowani. Hura!
(Grzegorz Żochowski, fot. UM w Białymstoku – zebranie sztabu kryzysowego)