Mizoandria, to patologiczny wstręt kobiety do mężczyzn. Częściej co prawda spotykam się ze słowem mizoginizm, czyli coś na odwrót. Kiedy tylko podejmuję rozmowę z ultrafeministką i zderzamy się argumentami, ostatecznie dowiaduję się, że jestem mizoginem albo „dawno tak patriarchalnego tekstu nie słyszałam”. Oznacza to koniec dyskusji, bo właśnie padł argument ostateczny. Nie jestem jednak w stanie wydusić, co jest mizoginistycznego albo patriarchalnego w przekonaniu, że jak się dziecko wychowuje w myśl filozofii „nic cię nie ogranicza”, „jesteś najważniejsza”, „nikt nie będzie ci mówił co masz robić”, „róbta co chceta”, większe jest ryzyko, że córeczka porzuci mamę na starość, niż gdyby stosować konserwatywne podejście do rodziny jako komórki spójnej, w której rodzice są autorytetem dla dzieci, a te mają być posłuszne.
Wojujące panie bardzo lubią zarzucać mizoginizm i patriarchalizm. Niekiedy rozmowę zaczynają właśnie od tego… co również oznacza jej koniec merytoryczny.
Tym razem jednak, według podobnego schematu, mogę zarzucić kobietom mizoandryzm. Scena dzieje się na dworcu PKP w Białymstoku. Zapewne codziennie. Nie najmłodszy pan zmywa podłogę specjalną maszyną. Ludzie siedzą na ławkach, stoją tu i tam. Przez kilka minut obserwacji, względnie regularnie powtarza się sytuacja, że osoby starsze same ustępują, żeby ułatwić sprzątaczowi zadanie. Młodzież, wśród której zdecydowanie przeważają dziewczęta, nie ruszy tyłka, jak się nie poprosi. Czy ślepia w smartfonie, czy w danej sekundzie akurat nie, czy stają, czy siedzą nie ma znaczenia. Zadek przyklejony do ławki, a nogi wbetonowane w posadzkę.
Zauważyłem, że dzieciaki, które mają skłonność do uczestniczenia w „strajku” kobiet miewają swoisty styl. To znaczy, że jak dziewczyna nosi czapkę z podwiniętym na kilka centymetrów spodem, powłóczysty, rozpięty płaszczyk z filcu, toporne buty, za krótkie spodnie, włosy ufarbowane na blade kolory, znacznie bardziej prawdopodobne, że jest wulgarną nimfą feminizmu, niż religijną katoliczką.
Na tej niepewnej podstawie śmiem twierdzić, że część z panienek z dworca, co to sprzątającego mężczyznę traktuje jak powietrze – wyznaje radykalny feminizm. Może nie, ale wyglądają jakby tak. Jedna nie tylko nie drgnęła na widok zbliżającego się porządkowego, ale kiedy ten minął ją, zaczepiając o walizkę (nie złośliwie), wyraziła swoje oburzenie machając mu za plecami rękoma.


Abstrachuję, że może sprzątać dałoby się, kiedy ludzi jest mniej. Na razie zapomnijmy o wchodzeniu sobie w paradę. Brak empatii – to się widzi na dworcu PKP w Białymstoku. Jest to wynik bezstresowego wpajania, że dzieciaki są najważniejsze na świecie, że nic ich nie ogranicza, że nikt nie będzie mówił co mają robić, że róbta co chceta.
I wcale mi się to wychowanie nie podoba. Żywię przekonanie, że jest społecznie nieudane.
(Grzegorz Żochowski)