Zdarzyło się kiedyś, że po robocie zgarnęła mnie policja i woziła w te i nazad bez sensu, ale z syreną dźwiękową wracałem do domu po raz pierwszy. Autobusem! Na filmie zobaczycie fragment przejazdu, wcale nie najbardziej dynamiczny. W każdym razie bite 18 przystanków sygnał dźwiękowy się nie wyłączał. Na pewno działał dłużej, bo jak wsiadałem do pojazdu, to był już w trybie srogiego alarmu. Kiedy z ulgą stanąłem na chodniku, jeszcze przez dwie minuty słychać było cichnącą w oddali syrenę.
Jest okazja, żeby podzielić się pewnym spostrzeżeniem. Zauważyłem, że kierowcy komunikacji miejskiej, im dłużej pracują, tym większa szansa, że będą odrobinę szurnięci. Taka choroba zawodowa. Dopóki nie obejrzycie fragmentu filmu, nie zrozumiecie, że mają powody cierpieć na nerwice.
Objaśnię scenę. Mała dziewczyna bardzo pragnęła podróżować. Nie wystarczył jej jednak zmieniający się widok za oknem, ona miała ambicje zostać piechurem. I to natychmiast. Na drodze kiełkującym aspiracjom stanęła babcia, blokując nogą wyjście na szlak pełen przygód. Nie spodobało się to młodej globtroterce. Ujawniła więc bogaty, zapewne wytrenowany repertuar hałaśliwych dąsów.
Powstaje w tym momencie pytanie – czy na pewno bezstresowe wychowanie dzieci jest dobre? Wydaje się, że złapanie za fraki, wrzucenie na fotel, nadarcie się i pstryczek w ucho ze trzy razy, diametralnie poprawiłyby atmosferę w autobusie, a zarazem zasygnalizowały panience, jak się w miejscu publicznym zachowują grzeczne osoby. Po dzisiejszej przygodzie dziecko nie wie, jak ważne są reguły kultury. Babcia namęczy się całą drogę, a kto wie, czy nie całe lata będzie w momentach wybuchu spazmów dziecięcia przekupować go obietnicami bajeczek i pączków. Jeśli tak, to małolata nabawi się próchnicy, a seniorka skona z nerwów rok przed pisanym w niebiosach czasem. Na koniec maleństwo wyrośnie w przekonaniu, że wszystko mu wolno, zostanie feministką i będzie szwendało się po ulicach, wrzeszcząc paskudne słowa i kalając spokój publiczny. Prawie dokładnie tak, jak za dzieciaka.
W pewnym momencie na pokład wsiadły zresztą dziewuszki odziane we wdzianka subkultury „miłość, równość, tolerancja”. Kiedy zobaczyły rozwrzeszczanego malucha, widać, że były wstrząśnięte. Wyobrażam sobie, że myślały „o nie! Jak takie są dzieci, to tym bardziej żadnych nie będę miała”. Zobaczcie ile szkody powstało w ich psychice w jednej chwili!
A wystarczyłoby szkraba pacnąć w tyłek, usadzić siłą i pogrozić palcem. Nie widzę powodów, żeby współcześnie metoda wpajania, jakie zachowanie jest pożądane nie zadziałała, skoro działała od prawieków.
Według mnie jednym z normalnych elementów wychowania powinny być kary. W tym kary, które można wymierzyć natychmiast, żeby wychowanek łatwo powiązał czyn z przykrością. Ileż to by uprościło i dało korzyści!
(GŻ)