Pilnego ratunku wymagają dwa tytułowe słowa, ponieważ dopadło je językowe zepsucie. Na naszych oczach dzieje się polonistyczna jatka, słowa krwawią, bo siłą, nożem i piorunami zmienia się im znaczenie.
W 1975 roku w Islandii, w celu udowodnienia, jak ważne są kobiety, panie postanowiły zorganizować strajk, czyli na raz wziąć w pacy wolne i nic nie robić w domach. Straszna historia. Pod wieczór wszystkie dzieci łaziły brudne, beczące i z flukami pod nosem. Nie mając żadnej pomocy od tatusiów, bo ci siedzieli w fotelach wpatrzeni w jeden punkt na ścianie, brudni, beczący i z flukami pod nosem. Tak to wstrząsnęło wyspą, że na drugi dzień zrobiła się feministyczna i dzięki temu na trzeci mogła wrócić do pracy i dalej se te ryby spokojnie skrobać.
Silne wrażenie sięgnęło poza granice kraju i stało się inspiracją dla feministek na całym świecie. Tym sposobem w 2016, w grodach nad Odrą i Wisłą, także nad Białką, zawiązał się Ogólnopolski Strajk Kobiet. Koncepcja była podobna. Powstrzymanie się od prac wszelakich, ubranie na czarno i szwendanie po starówkach i deptakach. Niech wszyscy boleśnie odczują, jak to jest, kiedy wszystkie dziewczyny wychodzą nagle z biur. Piszę, „z biur”, bo jak ktoś powiedzmy pracuje na roli, to nie ma głowy do kobiecych strajków. Nasz świat w ułamku sekundy zubożał o sekretarki korporacyjne, coacherki, instruktorki jogi, artystki, socjolożki, kadrę kierowniczą.
Strajk – zbiorowe, dobrowolne zaprzestanie pracy przez pracowników, będące formą walki o zrealizowanie wspólnych żądań.
Trwałym efektem było ukonstytuowanie nazwy Strajk Kobiet. I w tym momencie zaczęło być trudno. Słowo „strajk” w tytule miało początkowo znaczenie upamiętniające. Taki nagrobek dla potomnych. Z czasem zaczęło jednak tworzyć nazwę własną. Coś jak „Bractwo św. Rocha”, chociaż bractwo patrona Rocha to na obrazkach tylko widziało, a św. Roch, gdyby tylko żył, bractwo mógłby niezadowolony rozpędzić. Tak samo z Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet, który od momentu utworzenia chodzi normalnie do roboty. Po pracy ma jednakowoż w zwyczaju rysować na tekturze falistej hasła, rozstawiać się z tubą po parkach i placach i PROTESTOWAĆ.
Protest – ostre wystąpienie przeciw jakiemuś działaniu uważanemu za niesłuszne; przeciwstawienie się, sprzeciw.
Powiązanie słowa „strajk” z nazwą organizacji pani Lempart i tym, co robi, zaowocowało kosmicznej skali kuriozum, czyli przesunięciem znaczenia słowa „strajk”. Kiedy tylko ktoś wobec czegoś się sprzeciwi, jest szansa, że zaraz nazwie to coś strajkiem. Znacie Młodzieżowy Strajk Klimatyczny? Jakoś nie słyszałem, żeby dzieci przestawały chodzić do szkoły w ramach walki z ociepleniem.
Najśmieszniejszy językowo jest Strajk Przedsiębiorców. Zaczął on działać, kiedy rząd zablokował funkcjonowanie części firm. Mowa o koronawirusie i tzw. obostrzeniach. Szefowie, tracąc nagle źródła dochodów, zrzeszyli się pod wspólnym szyldem. Żart-hit ich akcji to hasło #otwieraMY. Polega ono na tym, że premier zakazał im pracy, a oni, w ramach protestu pracę wykonują. Robią więc o 180 stopni odwrotnie niż robi się podczas strajku. I nazywają to strajkiem. Tyle że nie jest to ani strajk, ani protest, tylko bunt. Bunt Przedsiębiorców. Nie ładna nazwa?
Bunt – protestacyjne, często spontaniczne wystąpienie przeciwko jakiejś władzy.
(GŻ, fot. zrzuty ekranu z FB Strajku Przedsiębiorców, OSK oraz ze strony Młodzieżowego Strajku Klimatycznego)